poniedziałek, 15 marca 2010

Wołanie, ustęp pierwszy, roboty kupa...


Zawsze mnie interesowało jak się to robi, jak się to miesza, że się wymiesza i potem gotowe zdjęcia się wywiesza.
Zajęło mi troszkę, ćwierć wieku, ale za to teraz już troszkę wiem..
Lecz po kolei, a wiadomo, że na kolei krótko nic nie trwa, więc proszę o dłuższą chwilę uwagi...

Zatem w weekend ostatni, zabrałem się z kolegą i dziewczyną mą, do tej operacji.
Wcześniej zakupiliśmy niezbędne sprawunki, chemię, koreksy i inksze szmateksy.
Dla wprawy, kiedy ciemno się zrobi poćwiczyliśmy zakładanie filmu na sucho.
A za sekundę chwila prawdy, ciemno jak w ciemni, łapy się pocą, a tu wkładać trza...
Zakładać, że założy się dobrzei film się nie wyłoży, bo to go położy...
Lecz szczęście początkującego dało się we znaki i nastąpił sukces.
Stała się jasność, że film w środku jest, a papier na zewnątrz...
No to teraz lejemy chemię, kręcimy, potrząsamy, ze stoperem odmierzamy.
Przerywamy, utrwalamy, płuczemy, suszymy i włala, jest, obraz jak malina, naga dziewczyna.

Frajda jak 150...przynajmniej na początku
Chyba polega to na tym, że zyskujesz pozornie tajemną wiedzę nad tym procesem
Coś co przedtem było abstrakcyjne i budziło strach przed popsuciem materiału nagle staje się w miarę proste i czytelne
Jakby zerwać owoc z drzewa poznania.

Zatem cyfra sucks, analogi rulez, ciemnia w każdej świetlicy i w ciemnej ulicy...